Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy możesz sobie wyobrazić takiego żelaznego człowieka jak Marek, ulegającego jakiemuś nałogowi?
— Nałogowi?… — spojrzała nań dziwnie.
— Naprzykład, czy możesz go sobie wyobrazić jako alkoholika?
— Czy… czy pije?… Powiedział ci, że pije?…
W głosie Moniki zabrzmiała nuta niepokoju.
— Już nie, ale miał taki okres. To strasznie smutne.
— Mój drogi — po namyśle odezwała się Monika. — Cóż możesz wiedzieć o pobudkach człowieka, który popada w taki nałóg?… Są przeżycia…
— Zapewne — potwierdził Justyn.
— Bywają natury silne, które łamią się jeszcze tragiczniej. Zresztą Marek nigdy nie był alkoholikiem. Przecie dość spojrzeć na Zapole. Z gołej ziemi odbudował je, rozwinął, wzbogacił w ciągu kilku lat. Czy sądzisz, że mógłby tego dokonać, gdyby naprawdę stał się pijakiem?…
Justyn przygryzł wargi:
— Nie potrzebujesz bronić go przede mną. Ja wcale nań nie napadam.
— Justynie — odpowiedziała z wyrzutem. — Wcale go nie bronię. Po prostu zastanawiam się nad tym, co usłyszałam od ciebie.
Na jej twarzy zbyt wyraźnie zarysowało się uczucie przykrości i Justyn poczuł się niedelikatnym:
— Źle mnie zrozumiałaś, Moniko. Myślałem, że w moich słowach dopatrzyłaś się krytyki, czy nawet potępienia Marka.
Wzruszyła ramionami:
— A gdyby nawet?… Przecie jesteś bliższym jego przyjacielem niż ja.
Starał się udawać swobodny ton, gdy zapytał:
— Naprawdę tak myślisz?
— Oczywiście, tylko tak mogę myśleć i tylko tak chcę — lekko zaakcentowała ostatnie słowo z wyraźną intencją.
Jakąż miał ochotę klęknąć teraz przed nią i całować jej ręce i dziękować jej za to. Lecz nie wolno mu było przyznać się przed nią, że żywi wciąż obawy, że wciąż drży o wyłączność jej uczuć, że gdzieś w głębi sumienia przyznaje Markowi prawo do