Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Marku!
— …czy nie pod przymusem tuś przyjechała dla Janki i dlatego, że prosił cię o to twój mąż.
— Dlaczego mi nie wierzysz, że dawno, że zawsze chciałam cię widzieć?! Ile razy Justyn pisał do ciebie, zawsze prosiłam go, by załączył ode mnie dużo serdeczności.
— To było konwencjonalne…
— Nie, Marku.
Powiedziała to z takim naciskiem, że nie mógł wątpić w jej szczerość. Zatrzymał się nagle, jakby chciał coś ważnego powiedzieć, lecz tylko spojrzał na nią i zapytał:
— No, może już zabierzemy się do nauki?
— Dobrze — zgodziła się.
Po kilku dniach postępy Moniki doszły do tego, że siedzący obok niej Marek nie musiał już ustawicznie trzymać ręki na ręcznym hamulcu. Lekcje odbywały się zwykle w godzinach rannych. Sporo czasu spędzała Monika przy małej, wieczory zaś z Janką, gdyż Marek niezmiernie wcześnie życzył paniom dobrej nocy i zamykał się u siebie.
Któregoś popołudnia, gdy Marek był w polu, Janka powiedziała Monice:
— Chodź ze mną na górę, coś ci pokażę, coś, co wyjaśni ci zachowanie się Marka.
Weszły na piętro. W pierwszym pokoju stało ciężkie dębowe biurko, kilka krzeseł i sięgające sufitu półki z książkami. Podłoga była przykryta wytwornym kilimem o wypłowiałych barwach. W drugim było łóżko, proste drewniane łóżko, zrobione widocznie przez miejskiego stolarza, takież dwie szafy i duża skrzynia zamykana na kłódkę. Stolik z małym lusterkiem i z przyborami do golenia uzupełniał umeblowanie. Ściany zwyczajnie bielone pozbawione były jakichkolwiek ozdób. Nad łóżkiem tylko przybity był duży perski dywan, a na nim w ciemnej ramce jakiś mały obrazek.
Gdy Monika zbliżyła się do łóżka, poznała: to była jej fotografia, ta sama fotografia w mundurku gimnazjalnym, którą wysłała mu kiedyś na front.
— To ja — szepnęła i nic więcej powiedzieć nie mogła.
Jakże dobrze zrozumiała tę swoją obecność w tym pustym