Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kwestia pełnej świadomości otoczenia i własnych ruchów, no i panowania nad nimi — powiedział po namyśle.
— Nie wiem, ale czuję się z tobą zupełnie bezpieczna. Mogłabym zamknąć oczy, chociażby droga biegła nad przepaściami.
— Daruj — zaśmiał się wesoło. — Ale nie zrewanżuję ci się takim zaufaniem. Przynajmniej teraz.
— Nie tylko teraz. W ogóle. Zresztą myślę, że na ten rodzaj zaufania może zdobyć się tylko kobieta.
— Dlaczego tak sądzisz?
— Bo wypływa to nie z przeświadczenia o umiejętności człowieka, któremu powierzamy życie, lecz z intuicji. To jest zaufanie instynktowne. Mężczyzna bez obawy wsiądzie do samochodu prowadzonego przez kierowcę, o którym wie, że ma doświadczenie i wszelkie inne kwalifikacje. Kobiecie dość spojrzeć na mężczyznę, by wiedzieć od razu, czy można mu powierzyć swoje bezpieczeństwo, czy nie.
— Dotyczy to tylko samochodu? — zapytał.
— Samochodu, samolotu, okrętu…
— …lokomotywy i innych środków lokomocji — podchwycił.
Zrozumiała jego intencję:
— Nie — zaprzeczyła. — Nie tylko środków lokomocji. Wiesz dobrze, co mam na myśli.
— Moniko, przeceniasz moją domyślność.
— Więc w ogóle życia. Tak, życia. Są mężczyźni, w których nieomylnie wyczuwamy to, co nazwałbym talentem kierowniczym. A talent ten jednakowo gwarantuje bezpieczeństwo tym, którzy mu zaufali, zarówno w samochodzie, jak chociażby w całym życiu.
— Po chwili dodała:
— Rzecz, zdaje się, polega na tym, że umieją kierować przede wszystkim własnym życiem.
Marek zmarszczył brwi i wybuchnął krótkim nieprzyjemnym śmiechem:
— Miejże litość i nie kpij ze mnie!
Jednocześnie pochylił się naprzód, i zdwoił szybkość. Wilgotny jeszcze od rannej rosy żwir z gwizdem wyrywał się spod