Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głuptasa z Feliksem! Tego pustego bufona z moim mężem. Feliks, to indywidualność, to umysłowość, to ktoś w całym znaczeniu tego słowa. Feliks to, proszę pana, prawdziwy mężczyzna. Jest wprawdzie o dziesięć lat starszy od pana Zaleskiego, ale… No! Trudno mi o tym mówić, ale upewniam pana, że pod żadnym, pod ani jednym względem nie może być między nimi porównania. Toteż sama myśl, że przez takie zero mogłabym stracić Feliksa, była dla mnie czymś potwornym.
Wzdrygnęła się i mówiła dalej:
— Wczoraj, gdy obawiałam się, że wszystko się wyda, gdy ten pocieszny Zaleski zaczął mnie pocieszać… Boże drogi, myślałam, że pęknę ze śmiechu, chociaż strach mnie wprost obezwładniał. Niech pan zgadnie co on powiedział!
— Nie mam pojęcia, proszę pani.
— Pan wybaczy, panie Justynie, że nudzę pana moimi prywatnymi sprawami, ale muszę, no wprost muszę z kimś podzielić się tymi przeżyciami… A wiem, że na pańskiej dyskrecji mogę polegać. Nieprawdaż?
— W zupełności, proszę pani.
— Tak jestem wam wdzięczna, żeście mnie wyratowali!
— Pani wybaczy, ale ja się do tego nie przyczyniłem. To Monika…
— Kochana pani Monika — zawołała, nie dostrzegłszy szczególniejszego tonu w jego sprostowaniu.
— Więc cóż pani powiedział?
— Aha! Widziałem, że miał porządnego stracha, ale nadrabiał miną. Boże! Ta mina!… Nie obawiaj się — powiada. — Jeżeli wynikną jakieś poważniejsze komplikacje, to trudno, ale poniosę wszystkie konsekwencje… Słyszy pan?… Otworzyłam tedy szeroko oczy i pytam: — Jakie konsekwencje?… A on wydyma usta i mówi tak, jakby ofiarowywał mi najcenniejszy skarb na świecie: — Mogę nawet ożenić się z tobą.
Tu pani Kasia znowu zaczęła się śmiać tak serdecznie, że i Justyn nie mógł powstrzymać uśmiechu.
— Słyszy pan?… To „trudno“ i to „nawet“! Boże, jacy mężczyźni bywają naiwni w swojej zarozumiałości! I wie pan, z jednego się tylko cieszę, że ten głupiec widzi teraz mego męża i sam może przeprowadzić porównanie.