Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chmury, ale czyż przez to zmieni się ich kolor rzeczywisty… Z zamku zostały piękne refleksy, ale gdzie jest jego treść?…
Spojrzała nań z niepokojem i jakby z oczekiwaniem:
— Co przez to rozumiesz?
Justyn zmieszał się:
— Nic, kochanie. Po prostu powiew melancholii. Zaśmiał się i pocałował ją w usta.
Lektura książek naukowych nie na wiele Justynowi się przydała. Z trudem przegryzał się przez dżunglę niezrozumiałych terminów i obcych zagadnień w rezultacie zaś nie doszedł do żadnego pozytywnego wniosku.
Po długich wahaniach zdecydował się odwiedzić doktora Borkowskiego, starego lekarza domowego rodziny Korniewickich, u którego leczyła się Monika. Dr Borkowski przyjął Justyna ze zwykłą serdecznością:
— No, drogi panie, domyślam się, iż chce pan dowiedzieć się o zdrowiu swojej małej. Otóż miło mi panu zakomunikować, iż, jak się okazało, moje własne obawy były bezpodstawne.
— Pańskie obawy?
— Tak. Przyznam się, że od waszego powrotu do kraju niepokoiłem się poważnie o stan jej płuc. Jest za szczupła i te powtarzające się stany podgorączkowe… Tak, tak… Ale na szczęście okazało się, że wszystko jest dobrze.
Justyn nie wiedział jak zacząć i zapytał:
— Jakież tedy mogą być przyczyny tych częstych niedomagań Moniki.
— Przyczyny mogą być różne. Ale skoro nie ma obawy gruźlicy, to już reszta furda.
— Nie sądzi doktór, by to było związane z jakimiś sprawami kobiecymi?
Lekarz wzruszył ramionami.
— Możliwe, ale nie sądzę. Jestem zresztą internistą nie ginekologiem, ale praktykuję, mój drogi panie, już lat prawie czterdzieści i mam trochę doświadczenia. Może pan polegać na mnie, że nic poważnego tam nie ma. Monika jest zbudowana prawidłowo, pochodzi z rodziny, która zawsze cieszyła się doskonałym zdrowiem. Nie, panie, może pan być spokojny.