Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że nie za miesiąc, to za rok, za dwa… zapomni o mnie, że Marek z biegiem czasu rozbudzi w niej gorętsze uczucia niż przyjaźń i sympatia…
— Monika jest jeszcze bardzo młoda — zauważyła panna Agata jakby nie w związku z tematem, lecz Justyn zrozumiał, o co jej chodziło.
— Dałby to Bóg — powiedział i uczuł ostry przejmujący ból w sercu.
Panna Agata podniosła się z kanapy:
— Żegnam pana, młody człowieku. Wybacz, że zbyt pochopnie cię osądzałam.
W milczeniu pocałował jej rękę, odprowadził do przedpokoju, a potem zamknął się w pracowni i szlochał długo. Wizyta starej panny na nowo otwarła jego świeżą ranę.
Nazajutrz nie wstał z łóżka. Doszczętnie wyczerpany nerwowo zaczynał już popadać w jakąś melancholię, graniczącą z apatią. Wieczorem otrzymał nowy list od Marka. List nie różnił się od ostatnich, zawierał jednak prośbę o załatwienie kilku interesów i to następnego dnia podniosło Justyna z łóżka.
Zamiast śniadania wypił lampkę wina, ubrał się i wyszedł, ciężko powłócząc nogami. W bramie było ciemnawo. Pomimo to zobaczył od razu. Monika była niedaleko. Zrobiła kilka kroków i zaczęła mówić szybko, lecz głos jej tak drżał, że trudno było rozróżnić wyrazy. Biedactwo rzeczywiście zeszczuplało bardzo. W obcisłym, angielskim kostiumie wyglądała najwyżej na lat piętnaście. Twarzyczka jej ściągnęła się, dzięki czemu oczy jakby powiększyły się i stały się jeszcze piękniejsze. Tylko nie było już w nich dawnego wyrazu. Patrzyły lękliwie i prosząco.
Nieśmiało końcami palców dotknęła rękawa Justyna:
— Nie mogłam dłużej… Niechże pan zdobędzie się na trochę litości… Niczego nie chcę… Niczego nie oczekuję od pana… — mówiła tonem modlitwy.
Kilka osób przechodzących przez bramę zwolniło kroku i przyglądało się im z zainteresowaniem.
— Chodźmy — oprzytomniał Justyn. — Odprowadzę panią.
Ogromna czułość zalewała mu serce. Stokroć wolałby rzucić