Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i czekać bedziemy w wieści od ciebie, nie wyściubiając głowy. Ruszajże, bo jeno patrzeć jak słońce wejdzie i mgły rozproszy. Niech cię Bóg i Najświętsza Panienka Częstochowska ma w swej opiece!
To rzekłszy, rozrzewnił się mocno i począł ściskać i całować Kazika, a łzy mu jak groch padały na pomarszczoną przez lata twarz. Kazik zato z wesołą miną prawił:
— Niech się jegomość nie boi, wszystko będzie dobrze. Już ja sobie dam radę. Gdyby nawet czółno Szwedzi dostrzegli, to wpław pójdę. Pływam przecie jak ryba.
Roześmiał się i wskoczywszy do czółna, zdjął czapkę i kłaniał się wszystkim i wołał:
— Do widzenia! Kacper, bądź zdrów! Maciek, pamiętaj o mnie! No, panie Andrzeju, jazda!
A Maciek, widząc odpływającego Kazika, rozrzewnił się także i nuż lamentować:
— O, laboga, laboga, mój Kaziku, już ja ciebie nie obaczę! O, rety, rety, Szwedzi cię uśmiercą pewnikiem! O mój Kaziku, Kaziku, moje oczko...
Ale te narzekania, wygłaszane, grubym i donośnym głosem, przerwał szorstko Kacperek:
— Cichaj, cebulo! Drzesz się, jakbyś tu sam był i jakby Szwedzkich straży nie było. Pani Maciejowa, przykażcież mu milczeć, bo nam jeszcze biedy napyta.