Strona:Stefan Napierski-Ziemia, siostra daleka.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I gładzi tafle z głazu i z tarasu
Na taras zwisa, jako struga czasu?
Trzeba nam trombit anielskich, nie warg;
Nie palców, które ryją się w wyrazach,
By bezcielesne drążyć, wyłupywać
Źrenice szkliste, łupiny kryształów
Wieszać na strunach, by zabrzmiały we śnie.
O, dźwięków dość! Rylca, by ciosać mrok.
Może skrzypnęły drzwi? Lub rdzawe kurki
Na pochyłości dachów przywtórzyły
Ironją? Illion nie płonie, to lustro
Odblask rzuciło na mury i stół.
O, wiem. Milczenia nocy wielogłosa
Drabina sięga nad pochyłe dachy,
Kominy prostopadłe w czerni, ponad
Westchnienia stworów, meble czuwające
I tak bezbronne, w napowietrzne kręgi,
W spirale nieme, w obrót wiru, w wiatr.
Nie pukaj do drzwi, cieniu. Jak nam wrócić?
Kołatasz. Palce sztywno wyprężone,
Jak struny szorstkie, a paznokcie zdarte
O mury. Czyż nam obu liter trzeba?
Szczelnie powieki zawarłszy, nie stąpaj,
Ust nie zaciskaj gorzkich, jakbyś wzywał.
Potkniesz się. Gdy się spotkamy u progu,
Już nie zaszlocha nikt.