Strona:Stefan Grabiński - Salamandra.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Do widzenia, najdroższa!
Powóz ruszył, zanurzając się w poranną mgłę...
Wtem w świetle latarni, dogorywającej przed bramą, stanęła przede mną smukła, szczelnie w płaszcz otulona postać kobiety. Poznałem chiromantkę. Chwyciła mię za ramię i, ściągnąwszy maskę z twarzy, szepnęła:
— I ja oczekuję w sobotę. Kocham pana i dlatego musisz być moim. Oto mój adres.
I wcisnąwszy mi w rękę bilet wizytowy, przepadła w półmroku zarania.
Stałem długo jak wryty, nie mogąc uczynić kroku naprzód. W uszach brzmiały wciąż słowa wróżbiarki jak nieprzeparty rozkaz, gdy palce ściskały kurczowo białą, sztywną kartę. Powoli, prawie bezwiednie podniosłem bilet do poziomu oczu i odczytałem:
— Kama Bronicz. Parkowa 6.
Kobieta z mostu św. Florjana mieszkała w domu Wierusza!...