Strona:Stefan Grabiński - Salamandra.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Śmierć względnie powrót w dziedzinę żywiołu, z którego pochodzi.
— Wybieram to drugie.
— Niestety, wybór nie od ciebie zależy.
— Więc od kogo?
— Od tego, w jakiej formie bytowania znajduje się Kama w chwili obecnej. Jeżeli znów opanowała astral Jastronia i jest kobietą, musi zginąć — jeżeli zaś jest znów tylko salamandrą, dozna prawdopodobnie tylko czasowego wstrząśnienia na drodze magicznej, a powrót w ludzkie ciało zostanie jej uniemożliwiony na wieki.
— Czyń więc, jak sam uznasz za stosowne.
— Dobrze zatem. Lecz uprzedzam, że walka, którą podejmujemy w tej chwili, jest rozstrzygającą i dlatego ryzykowną; narażamy życie obaj.
— Jestem gotów oddać je za życie Halszki. Zbyt ciężko względem niej zawiniłem.
Andrzej uścisnął mi rękę.
— Przedewszystkiem muszę rozluźnić związek między Halszką a jej woskowym sobowtórem — rzekł, zdejmując z palców kukły paznokcie i usuwając włosy z głowy. — Tak — teraz kontakt częściowo osłabiony.
Zebrał włosy i paznokcie do kryształowej puszki i, umieściwszy ją sobie na dłoni, zaczął drugą ręką zataczać wkoło niej koliste, współśrodkowe kręgi.
— All right! — odetchnął z ulgą po kilku minutach — otoczka gotowa. Teraz są zamknięte bezpiecznie jakby w magicznej kuli. Dostęp ze wszystkich stron odcięty.
Postawił puszkę na stole.