Strona:Stefan Grabiński - Salamandra.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No tak. Ale jeżeli on powziął decyzję w ostatniej chwili n. p. w celach rabunkowych? Powierzchowność ofiary mogła wzbudzić w mordercy pewne w tym kierunku nadzieje...
— Nie stwierdzono ani śladu czegoś podobnego. Przy uduszonym znaleziono portfel z czekiem opiewającym na miljon kilkaset tysięcy gotówki. Niczego nie tknięto. Nie brakowało nawet zegarka złotego z łańcuszkiem.
— A zatem chyba zemsta?
— Skądże znów to przypuszczenie? Baron i ten pospolity szczur rzeczny mieli na to za mało powierzchni zetknięcia.
— A więc?
— Przypuszczam, że morderca spełniał akt w stanie na pół przytomnym. Równie dobrze byłby udusił ciebie lub mnie, gdyby którego z nas spotkał wtedy na moście.
— A to dlaczego?
— Realizował prawdopodobnie tylko ostatnią swą myśl, z którą zasnął przed dwoma laty.
— A zatem przypuszczasz, że nosił się z zamiarem zamordowania kogoś w wigilję swego fatalnego zaśnięcia?
— Tak. I to zamordowania kogoś, kto miał przechodzić w pewnej oznaczonej porze przez most św. Florjana.
— Szczególny domysł! W takim razie de Castro zginął całkiem przypadkowo?
— Naturalnie. Zbrodnia Jastronia jest tylko spóźnioną realizacją zamiaru powziętego mniej więcej przed dwoma laty, a dziwny stan, w który popadł, wynikiem napięcia nerwowego przed spełnieniem za-