Strona:Stefan Grabiński - Przypowieść o krecie tunelowym (1926).djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jedyną osłodą w godzinach duchowej katuszy były długie, samotne wędrówki wzdłuż ścian tunelowych. Strażnik znał każdy ich wyskok, każdą wnękę, rysę, przepuklinę; w najgłębszej ciemności orjentował się co do „wysokości“, na której się znajdował. Bo ściany tunelu pod Turbaczem nie były gładkie i ściosane pod strychulec węgielnicy. Rozprówszy wnętrzności góry na szerokość podwójnego toru i rzuciwszy spodem stalowe wstęgi szyn, pozostawiono zbocza niemal w stanie naturalnym; to też były pełne wyrw, uskoków i wybrzuszeń, raz wysuwały się z calizny skalnej ku torom, to znów cofały w głąb, w macierzyste granie.
Ściany miejscami przesączały wilgoć; potajemna, zaskórna woda ze śródskalnych źródeł rodem wydobywała się to tu, to tam na powierzchnię tunelowego zbocza i ściekała wąskiemi strużkami wzdłuż szczelni i szpar; w pewnem miejscu, niedaleko t. zw. Kreciego Wykuszu wytryskała ze skalnych żeber mała siklawa, której woda wydostawała się poza obręb tunelu w kształcie czystego jak kryształ i zimnego jak lód strumienia.
Cudowny był wysiąk skał Turbacza! Gęsty, w posmaku słony, czasami wapnisty pokrywał chropawy przekrój wnętrza siatką białych ślin, nitek i frendzli, które pod światło elektrycznych lamp opalizowały barwami tęczy. Wśród ciszy podziemia nakrytej olbrzymim, przeszło 1900 m. wysokim kołpakiem Turbacza ściekały wodne pajęczyny z ledwo dosłyszalnym szmerem po mroczniejących upłazach i mchem obrosłych płytach. Godzinami całemi wsłuchiwał się Florek w to seplenienie wody, w ten jej pacierz senliwy, drzemotą wieków ciężarny. I bywały chwile, w których zdało mu się, że sam jest tą wodą leniwą i że sam odmawia owe senne pacierze...