Strona:Stefan Grabiński - Przypowieść o krecie tunelowym (1926).djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozległ się nerwowy odzew odjazdu, gwizd lokomotywy i pociąg ruszył w dalszą drogę...
Noc tę spędził Florek bezsennie, wsparty o głowicę stawidła.
W południe dnia następnego zjechała specjalnym pociągiem komisja karno-śledcza i „zawiesiła go w urzędowaniu“. Florek miał natychmiast opuścić strażnicę, którą powierzono opiece innego funkcjonarjusza, sprowadzonego z większej stacji.
Gdy nie pomogły prośby o przebaczenie i obietnice poprawy, rzucił się nieszczęśliwy dróżnik przed przewodniczącym komisji na kolana.
— Panie inspektorze! — żebrał skamlącym głosem. — Na wszystko święte błagam pana, by mnie tu pozostawiono! Nie mogę wyjść stąd! Nie opuszczę tunelu!...
— Zobaczymy, panie Florek, zobaczymy! — odparł zimno zwierzchnik. — Pomożemy panu. Dalej! Wprowadzić go do wagonu! Pod ramiona! A żwawo!
Kilku ludzi rosłych i silnych wyciągnęło poń ręce.
— Zaklinam was, panowie! — jęknął biedak, cofając się instynktownie pod ścianę tunelu. — Zostawcie mnie tutaj! Nie zabijajcie mnie!
I zaniósł się płaczem jak dziecko.
Inspektor żachnął się niecierpliwie:
— Tylko bez głupich scen! Nie mamy na to czasu. Panowie, czyńcie swoją powinność!
Parę ramion sięgnęło drapieżnie po Florka. Dróżnik uchylił się, zwinął jak wąż w przegubach i zaczął uciekać wzdłuż ścian tunelu. Zanim osłupieli prześladowcy zorjentowali się w sytuacji, był już na linji Kreciego Wykuszu. Wtedy dopiero rzucili się za nim w pościg. Florek okrążył ruchem błyska-