Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wreszcie strach, rozpacz i szał bezsilnej wściekłości dosięgły punktu zwrotnego. Pewnej nocy opętana dławiącą zmorą z oczyma wychodzącemi z orbit porwała się w koszuli z łóżka i stanęła nademną, dysząc ciężko. Z ust jej wyszedł zziajany, świszczący szept:
— Bierz mnie, ty kacie jeden! Bierz lub... zginiesz!
W podniesionej ręce, błysnęło zimno ostrze weneckiego puginału.
Uderzyłem ją wzrokiem: ramię sparaliżowane opadło bezwładnie, sztylet wyślizgnął się ze zesztywniałych palców:
— Ha! ha! ha! — zaśmiałem się, siadając w fotelu, na którym, po raz ostatni ujrzałem znikającą postać Stosławskiego.
— Ha, ha, ha! I na to, jak widzisz, byłem przygotowany. Chciałaś wiedzieć tyle razy, dlaczego gardzę twem ciałem, dlaczego nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. W odpowiedzi przeczytam ci coś ze starych, świętych ksiąg. No, możesz teraz już usiąść tam naprzeciw — tylko nie ponawiaj próby! Byłaby równie zbyteczną. Czy chcesz posłuchać?
Z rezygnacją dobijanej ofiary obsunęła się na dywan.
Wydobyłem z szafki Stary Testament. Księgę tę ostatniemi czasy studjowałem z zapałem, zatapiając się w jej przedziwne tajniki, upojony po-