Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

domu: nie byłem sam we willi. Zaczęły się rozwijać zagadkowe objawy, występowały coraz śmielej jakieś dotąd uwięzione prądy, rodziły się jakieś moce. Lecz czułem, że były mi przyjazne, że stały po mojej stronie. I ona je spostrzegła — ze zgrozą, z bezgraniczną grozą dopadniętej zwierzyny i zwróciła się do mnie po schron, po opiekę. Naiwna! Jakby nie wiedziała, że to ja właśnie je wyswobodziłem.
Odtąd nie chciała sypiać sama, z lękiem wyczekując wieczornych godzin. W domu przez całą noc paliły się światła i jasno było we willi jak w dzień. Ani na chwilę nie rozstawała się ze mną w obawie przed samotnością, w zabobonnym strachu przed czemś okropnem. A gdy usnęła na parę godzin znużona czuwaniem, miewała marzenia straszliwe, bo przez sen nieraz słyszałem jej cichy, stłumiony jęk.
Raz porwawszy się z łóżka, w bieliźnie z rozpuszczonemi włosami przypadła do mnie w obłąkańczem przerażeniu i przytuliła zakrytą dłońmi twarz do mojej piersi.
— Co tobie? Przyśniło ci się co? — zapytałem sam zdjęty dreszczem trwogi.
— Boję się — wyszeptała drżąc jak listek — boję się. Tylko nie odchodź odemnie! Umarłabym w tym domu ze strachu.
Gdydy nie mój stanowczy upór, byłaby opuściła pałacyk i przeniosła się gdzieindziej. Lecz przeprowadziłem swą wolę: musiała pozostać.