Strona:Stefan Grabiński - Engramy Szatery.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A już go było słychać. Już dudniła głucho ziemia, szczękały szyny... Na zakręcie, tam, gdzie tor główny rozgałęział się w krzyżową sieć relsów, rozbłysły ślepia maszyny. Ogromne, złote oczy rozprężały się kręgami świateł, pęczniały, rosły...
Naczelnik przystanął między torami i oparty plecyma o zwrotnicę czekał. W uszach miał szum, na oczach mgłę...
Gdy maszyna zbliżyła się na odległość kilku metrów, ujrzał tam w dole, pod piersią dyszącą, potwora, między kinkietami latarń jej głowę. Oczy cudne, lazurowe patrzyły nań i uśmiechały się wdzięczne a usta, krwi chciwe, dziewczęce usta nęciły obietnicą rozkoszy...
Ten uśmiech i te usta zwabiły go. Z wyciągniętemi ramionami runął pod koła, tam między latarnie: poszedł połączyć się z ukochaną na wieki...