Strona:Stefan Grabiński - Engramy Szatery.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przestrzeń była pusta. Jak daleko okiem sięgnąć, snuły się tylko wstęgi torów i wysterczały z nawierzchni słupy telegrafu. Gdy na chwilę ścichał wiatr, odzywało się na drutach stłumione mruczenie prądu, — gdy wracał znów zasilony świeżą rzeszą podmuchów, głuchła gawęda depesz a skarżył się żałośnie przestwór...
Z przydrożnych drzew sfruwały od czasu do czasu pożółkłe liście i porwane w szpony wichrowych wirów przerzucały się przez nasyp, hen na drugą stronę lub wyciągnięte w zwiędły, szeleszczący orszak, toczyły się smutno wzdłuż toru. Na niebie jesienny zmierzch rozścielił płachty z chmur i odział świat w barwy szarej nudy. W chuście z mgieł, w szalu z dżdżów błąkała się po polach cicha melancholja...
Szatera ogarnął się mocniej płaszczem, podniósł kołnierz i szedł dalej. Naczelnik stacji lubiał te przechadzki w stronę Knie-