Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na ziemi, najwyższą, bo najtrudniejszą realizacją myśli, więc pójdę ku nim, pójdę...
— Wrześmianie, opuść to miejsce i przenieś się przynajmniej na jakiś czas do mnie! — błagałem, otrząsając się z ponurego czaru.
— Przenigdy!... Wczoraj już otrzymałem od nich pierwszy znak. Wkrótce spodziewam się dalszych... Będą niecierpliwić się i naglić... Jestem im potrzebny — żyć bezemnie nie potrafią... Jam — ich rodzic.. Odejdź teraz stąd, proszę cię, odejdź!... Chcę pozostać sam, zupełnie sam...
Spojrzałem nań w tej chwili. Miał obłęd w oczach. Więc uląkłszy się jego szaleństwa, odszedłem bez słowa...