Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O tej chyba nie potrzebujesz wątpić — rzekł, patrząc mi badawczo w oczy. — Musi ci jednak bardzo zależeć na tem, jeśli zdobywasz się aż na taką ofiarę.
— Tak. Czuję, że od tego zależy moja przyszła postawa do życia, może wogóle moje dalsze istnienie. Chcę wiedzieć, kto z nas miał rację: ja, czy on? Czy śmierć jego mam uważać za wyraz sympatji okazanej mi przez siły wyższe, których jestem sprzymierzeńcem, czy też była ona tylko dziełem t. zw. przypadku. Pragnę dociec, czy wysiłek całego mego życia był potrzebny, czy to, o co walczę — o co w gruncie rzeczy walczymy obaj, i ja i ty, — jest dobre i ewolucyjnie dodatnie, czy też względne i problematyczne. Przypuszczam, że ty, jako stojący dalej od kotłowiska zdarzeń i wypadków życiowych, a zato głęboko zanurzony w świecie metafizycznych dociekań, zdołasz łatwiej odemnie pochwycić niewidzialne fale, płynące wciąż stamtąd ku naszym brzegom. Ufam twej intuicji.
— Zdaje mi się, przeceniasz me siły — odparł, zapuszczając roletę i zapalając lampę, bo zaczynało już ściemniać się na dworze.
— Wiem, co mówię. Zresztą posłuchaj!
I krótko, ograniczając się do momentów najważniejszych, opowiedziałem mu dzieje mej znajomości z Amelją. Słuchał z uwagą, nie przerywając ani słowem. Gdy skończyłem, przez długi czas siedział w milczeniu ze wzrokiem wbitym w mroczniejący cieniami kąt pokoju.