Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wrześmian pisze w gorączce i zapada na malignę. Drugi znów, kolega tamtego po zawodzie zapewniał uroczyście publikę, że Wrześmian robi szaleństwo na zimno.
Tu mimowoli potrąciłem o jeden z „zasadniczych“ i „kardynalnych zarzutów“, czynionych tej odskakującej od normy twórczości. Część krytyków uznała ją za niezdrową, mianowicie „neurasteniczną“, kto wie? — może wprost szkodliwą. A więc? — Ecrasez l’infame! Precz z nim! Niechaj nie mąci spokojnych i ustałych wód! Nam bowiem trzeba literatury „zdrowej“, dużo, dużo słońca i śmiechu. Więc śmiejmy się, panowie i panie! Śmiejmy się i weselmy, bo życie krótkie i należy go umieć używać. Śmiech jest zdrowy i potrzebny do trawienia! Śmiech jest objawem plemiennej siły! Niech więc żyje śmiech i swojscy wesołkowie! Niech nam błaznują i wywracają koziołki!
Obok szlachetnej grupy dbałych o zdrowie literatury „sanitarjuszy“ mógł się Wrześmian poszczycić drugą, niemniej szczerą i... głęboką kategorją przeciwników, których ochrzcił mianem „witalistów“. Panowie ci „wyczuwali“ w jego twórczości pewne ubóstwo życiowego materjału, którym operuje. Wrześmian, zdaniem jednego z tych znawców sztuki, mało czerpał z przeżyć własnych, a po tematy do swych utworów sięgał do podręczników psychologji i psychopatologji oraz do pewnych, dość mu zresztą obcych wewnętrznie wydarzeń, które znał z opowiadań przygodnych i przekształcał po swojemu.