Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

turą zdobywczą“. O tak, niewątpliwie — Wrześmian nigdy nie miał zamiaru „zdobywać“. Był na to za subtelny, myślowo za wytworny i za głęboki. Dlatego nigdy nie był pisarzem popularnym.
Natomiast miał naśladowców i popularyzatorów. Szalone pomysły jego, pełne ześrodkowanej treści działały zapładniająco na talenty niższe, ale obdarzone t. zw. sprytem literackim. Twórczość Wrześmiana stała się wkrótce wygodną kopalnią, zbiornikiem tematów dziwnych i wyjątkowych, z którego można było bezkarnie czerpać pełnemi garściami. Notabene oficjalna krytyka nigdy ani słówkiem o tem nie pisnęła. Owszem pisano dużo i pochlebnie o zręcznych naśladowcach, starannie zakrywając faszynami milczenia właściwe źródło. Bo i poco? Wiedziano przecież powszechnie, że Wrześmian nie umie się „rewanżować“, że do żadnej kliki literackiej nie przystąpi i do podstawiania nogi drugim za żadną cenę nie pomoże. Powoli, z upływem lat wytworzyła się dookoła jego osoby przeraźliwa pustka, owa zionąca chłodem splendid isolation, która była jego dumą i nagrodą.
Lecz właśnie tego osamotnienia, tej pięknej samowystarczalności nie mogli mu ludzie darować. Ponieważ nie umiał i nie chciał płaszczyć się i schlebiać, nie raczył zabiegać o łaskawe względy i względziki i nie świecił baków byle komu — szła w jego ślady cicha, systematyczna zemsta „obrażonych“. Mała, ludzka, arcyludzka zawiść kierowała jej ruchami, zaprawiała jadem i żółcią bratnie pióra, zacinała ostro stalówki. Ata-