Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w ramionach, zdawała się ją z jakiegoś powodu uspokajać i pocieszać. Spostrzegłszy wchodzącego, poczciwa kobieta odetchnęła z ulgą:
— Bogu najwyższemu chwała, że wielmożny pan nadszedł!
— Co się tu takiego stało? — zapytał zaniepokojony.
— At, proszę wielmożnego pana, jakieś zwidzenia, czy coś takiego. Wielmożna pani niech sama opowie.
I dyskretnie usunęła się do swego pokoiku po drugiej stronie przedsionka.
Pomian usiadł obok ukochanej i ująwszy za ręce, obserwował ją zatroskany.
— Co tobie, Mela?
— Musisz sprowadzić się na stałe do mnie. Nie mogę dłużej pozostawać samą w tym domu, zwłaszcza w porze wieczornej.
— Masz rozigrane nerwy, najdroższa. Może lepiej zmienić mieszkanie?
— To nic nie pomoże; zawlokę ze sobą to samo i na nowe miejsce. Musisz mieszkać ze mną, Tadziu. Oczywiście nie tu, przy Lipowej, lecz gdzieindziej. Upatrzyłam już dla nas piękną, dwupiętrową wilkę na „Dębinowej Kępie“.
— To szczególne!
— Cóż w tem tak nadzwyczajnego?
— To dziwne, że właśnie tam upatrzyłaś dla nas mieszkanie. Właśnie tam... na „Dębinowej Kępie“...