Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chodziła wszelkie granice. Krew uderzyła mu do głowy i porwał się z miejsca. Lecz wstrzymał go gest Amelji.
— Laissez! — szepnęła błagalnie. — C’est mon affaire. — Niechaj Justynka wróci do siebie i położy się do łóżka — zwróciła się zkolei do pokojówki nadspodziewanie łagodnie i pojednawczo. — A na przyszłość niewzywana proszę nie wchodzić do pokoju.
Justynka zdawała się nie słyszeć słów swej pani i przez chwilę jeszcze stała na progu, mierząc oboje złemi oczyma. Wkońcu zaniósłszy się krótkim, histerycznym śmiechem, znikła za drzwiami.
— Ona jest o panią zazdrosna — rzekł, krzywiąc się z niesmakiem po odejściu sługi.
— Co za myśl! — zaprzeczyła energicznie, mieniąc się pod jego spojrzeniem. — Jest tylko trochę egzaltowana. Zresztą bardzo poczciwa dziewczyna.
Nie odpowiedział, nie chcąc przedłużać konwersacji na drażliwy temat. Mimo to „egzaltowana“ dziewczyna popsuła im zakończenie wieczoru, które zapowiadało się tak ponętnie...

Lecz pocałunek otworzył Pomianowi „wrota raju“. W czasie najbliższej schadzki Amelja oddała mu się bez zastrzeżeń. Namiętność jej odurzyła go. Po kilku godzinach szalonych pieszczot wyszedł od niej oczarowany i z mgłą rozkoszy na oczach.
Rozpoczął się okres dzikiego, nieprawdopodobnego szczęścia.