Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piękna, mocna, acz trochę brutalna twarz rywala i wykrzywiła się uśmiechem szyderstwa. Gest jego ręki wyciągniętej w znak pojednania wydał się niezręczny i fałszywy.
— Nie zwiedziesz mnie, „przyjacielu“!
Czy ona zrozumiała „intencje“ męża? Czy postanowiła działać w myśl jego planów? — Ów uśmiech tajemniczy, który rozlał się po jej twarzy po przeczytaniu listu i zatarł ślady uczuć poprzednich, zdawał się za tem przemawiać. Jeżeli tak było rzeczywiście, Amelja byłaby godną partnerką swego męża. Gra zapowiadała się wprawdzie dla niej niebezpiecznie, bo groziła ewentualnie utratą czci kobiecej, ale właśnie dlatego była równie ryzykowną i dla Pomiana. Pradera wiedział o tem, co robi, i nie przeceniał wcale doniosłości ofiary, jaką czynił ze swej męskiej ambicji. Stawka była wysoka, bo i o niebylejaką wygraną chodziło. Poświęcał żonę, by choć z poza rubieży śmierci zadać cios nienawistnemu przeciwnikowi. Widocznie uznał Amelję za godne siebie narzędzie zemsty; dziesięcioletnie pożycie z nią prawdopodobnie pozwoliło mu poznać dokładnie wszystkie jej cenne pod tym względem „zalety“. Zresztą być może wyrobił je w niej sam. Któż mógł zaręczyć, czy Amelja nie była tworem ducha potężnego ministra? Czy ta wspaniała, rasowa kobieta, jakby stworzona do władzy i odbierania hołdów nie była dzieckiem duchowem nieboszczyka? Gdy ją brał od ołtarza w mężowskie objęcia, miała zaledwie lat 17; od owej chwili upłynęło lat 10 pożycia — przez lat 10 oddziaływał na nią swą prze-