Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czy nie mogłabym być panu w jakiś sposób pomocną przy zrealizowaniu ostatniej woli Kazia?
Pomian uśmiechnął się. Sytuacja wydawała się arcykomiczną.
— Nie pozostaje mi nic innego jak zapoznać panią z treścią listu. Sądzę, że gra w otwarte karty będzie tu najodpowiedniejszą.
I oddał jej list do przeczytania. Wzięła pismo skwapliwie i szybko przebiegła oczyma. Pomian studjował z uwagą wyraz jej twarzy w tej chwili. Było nim zrazu zdziwienie, potem szalony gniew i wzburzenie, wreszcie uśmiechnięta złośliwie ironja. Cała gama uczuć przesunęła się po smagłem licu pięknej wdowy, by wkońcu ustąpić miejsca wyrazowi szyderstwa. W oczach jej zaświtały jakieś przykre blaski, przed któremi należało się mieć na baczności. Ta piękna kobieta była niemal brzydką w tej chwili. Mimowoli odsunął się od niej, jakby odepchnięty niewidzialną siłą.
— Zdaje mi się, — pomyślał, — że uczyniłem ruch fałszywy. Ale mniejsza o to. Przynajmniej wiemy, na jakim gruncie stoimy. Lepsze to, niż zabawa w ciuciubabkę. — A głośno dokończył:
— Zdaje mi się lepiej było nie oddawać pani listu. Mam wrażenie, że treść jego sprawiła pani niemiłą niespodziankę.
— Przeciwnie. Jestem panu za to serdecznie wdzięczną. Będziemy zatem przyjaciółmi, panie Tadeuszu?
Pomian osłupiał. Naprzeciw niego stała w blaskach zachodzącego słońca jakby zupełnie inna kobieta. Zło-