Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystko jak co roku? — zapytał z niedowierzaniem w głosie. — Nic nie zaszło ważnego?
Stara popatrzyła nań z odcieniem zdumienia.
— A dyć jak mówię, że nic nowego, to nic nowego. A bo i cóżby się stać takiego mogło? Ot zwyczajnie jak w post księża kazali z ambon, potem spowiadali, odprawiali suplikacje, a ludzie kajali się z grzechów, by po Wielkiejnocy znów w te same grząźć, jak, za przeproszeniem pana, te świnie w błoto.
Pomian uczynił gest zniecierpliwienia.
— Ależ nie o to mi idzie... A jak tam było z procesjami.
— A no były, jużci były procesje i stacje krzyżowe.
— I stacje też? — podchwycił Pomian, niewiadomo dlaczego, nagle wzruszony.
— A jużci i stacje — powtórzyła trochę zdziwiona jego zainteresowaniem dla obrzędów kościelnych. — Chodzili po kościołach od jednej do drugiej — ot, jak co roku.
Pomian zaniepokoił się.
— Jakto po kościołach? Więc wewnątrz, nie gdzieś poza ich obrębem?
— A jużci że wewnątrz. A kędyż mieli chodzić, jak nie po kościele, gdzie są stacje Męki Pańskiej porozwieszane po ścianach? A dyć tak bywa co roku.
Pomian kręcił z niedowierzaniem głową.
— Więc nic nadzwyczajnego tutaj w tym czasie nie zaszło? Przecież, przypomnijcie sobie, Teklusiu!