Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
AMELJA.

W połowie czerwca Pomian wrócił z podróży. Gdy po opuszczeniu pociągu przeszedł sklepiste tunele pod peronem i znalazł się na białym, w kostki wykładanym dojeździe dworcowym, ogarnęło go uczucie zdumienia. Całe otoczenie wydało się dziwne i jakby nieswoje. By rozprostować trochę zdrętwiałe długą jazdą członki, nie wziął dorożki, lecz zostawiwszy pakunki w szatni, poszedł ku miastu długą, wysadzaną lipami aleją ulicy Kolejowej. Szczególne uczucie „dziwności“ wszystkiego tego, co go otaczało, nie opuszczało go ani na chwilę. A przecież od czasu, jak wyjechał, upłynęły zaledwie trzy miesiące.
— Czyżby się co tutaj zmieniło? — pomyślał, wodząc spojrzeniem po rysujących się wdali wieżach kościołów, spiętrzonym w perspektywie chaosie dachów i czubach rozkwitłych w pełni drzew.
— Nie. — Raczej uderzał niemile „normalny“ wygląd miasta. Wszedłszy głębiej w istotę swego stanu, nabrał przekonania, że tem, co go teraz raziło, był brak czegoś wyjątkowego w otaczającem go obecnie środowisku. Poprostu Pomian spodziewał się, że zastanie tu wszystko „jakoś inaczej“. Tymczasem przynajmniej narazie nic nie zapowiadało wyglądanej zmiany;