Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czoła. Potem przybliżały się ku marom pokolei inne i każda żegnała siostrę pocałunkiem rozstania. A gdy już wszystkie oddały jej ostatnią pieszczotę, utworzyły ponownie wydłużoną linję orszaku i cicho odeszły ku klasztorowi...
Umilkły organy i zgłuchła pieśń — tylko światła przy marach pełgotały równym, spokojnym płomieniem. W cmentarnej ciszy, w okolu kwiatów i wieńców, w osamotnieniu śmierci bezwzględnem pozostała siostra Weronika; z uśmiechem na ustach, z pogodą na białem, marmurowem czole spała słodko na śnieżnej pościeli...
Jak wryty stał Pawełek pod klonowem drzewem, śledząc przesuwające się przed oczyma podobne wizjom snu obrazy. Lecz gdy zgasły ostatnie akordy muzyki i cisza śmierci zaległa ogród, pchnięty nieprzezwyciężonem pragnieniem zaczął skradać się ku kaplicy. Musiał ją zobaczyć raz jeszcze jeden, musiał nasycić oczy po raz ostatni przebolesnym widokiem, zanim... będzie za późno...
Stanął w drzwiach kaplicy, zapuszczając w głąb chciwe, chore tęsknotą spojrzenie. Odpowiedziała mu uśmiechem — tym samym dziwnym, zagadkowym uśmiechem, co wtedy... Ten uśmiech, ten jej uśmiech...
— Ty cudna, przeczysta! Liljowa dziewico moja!... Cha, cha, cha! Cha, cha, cha! Co za śmieszna kombinacja! Siostra Weronika i ja! Siostra Weronika i Pawełek Kuternóżka!...