Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkich domów, puszczenia w ruch wszystkich kolei i warsztatów świata.
Wprawdzie wskutek intensywnego wyzyskiwania tej siły przyrody przestały istnieć przepiękne widoki Szafuzy, Giessbachu, Staubachu, Tivoli, Feveroery, Imatry, Niagary, Juansectlanu, Wiktorji, Iguassu i t. d., tak zachwycające romantycznych przodków, cóż jednak znaczyła ta strata niematerjalna wobec korzyści materjalnych, wobec ulżenia pracy ludzkiej, ułatwienia życia człowiekowi, zniknięcia tych krążących dniem i nocą po wszystkich torach kolejowych pociągów z węglem, brudnych, zanieczyszczających wszystkie kraje i pochłaniających niepotrzebnie tyle miejsca i trudu?
Z politowaniem i grozą wspominano teraz o tych niewolnikach podziemi, skazanych na brudną, ciężką pracę przy mdłych światełkach lamp górniczych i wciąż narażonych na niebezpieczne choroby lub na wybuchy gazu piorunującego.
Wszak rzesze te, pracujące w tak ciężkich warunkach, najczęściej wybuchały niezadowoleniem słusznem i stawały się przyczyną przewlekłych zastojów w przemyśle i normalnym postępie świata, porzucając ponure podziemia.
Dziś zdumiewano się poprostu, jak takie stosunki istnieć mogły, mówiono o nich, jak w wieku dwudziestym o czasach niewolnictwa.
Coprawda, nie przestała istnieć potrzeba dobywania z łona ziemi jej bogactw, ale olbrzymie po-