Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zpodełba patrzał na mówcę, którego nienawidził serdecznie i zato, że poręczeniem swojem uwolnił go z więzienia, gdzie siedziałby bezpiecznie. Jak groch od ściany, odbiły się od serca jego słowa posła, przypominające, jak to od wieków Polska stała na rubieży dwóch cywilizacyj, jak pilnowała czujnie, podobna psu wiernemu — używając wyrażenia Sienkiewicza — progów Europy.
Cóż go obchodziły, zapoznanego „trybuna ludu“, te słowa, skoro nie żywił wrogich uczuć względem Azjatów, a Polska, jako całość odrębna, interesowała go tak mało; skoro czuł się strasznie pokrzywdzony, że zamiast żyć jeszcze długo, długo w beztrosce i dobrobycie, pławić się w uznaniu ćwierć i półinteligentów, musi walczyć dla sprawy, której nie uznaje, i być wystawiony na śmierć z ręki ludzi, zupełnie sobie obojętnych?
Ale oto „Grom“ potoczył się ciężko naprzód przeciwko następującym Azjatom. Działa jego wyrzucały z długich gardzieli pocisk za pociskiem, a od czasu do czasu gwałtowny wstrząs i trzask głuchy zwiastował, że pocisk nieprzyjacielski uderzył w pancerz czołga-twierdzy.
Ludek nie wiedział, co się tam dzieje nazewnątrz, nie należał bowiem do artylerzystów, uwijających się na górnych pomostach przy działach, lecz, zaliczony do saperów, czekał przy świetle lampy, zamknięty wraz z kilkudziesięciu