Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Krążownik francuski miał już cel upatrzony: Trzy krążowniki azjatyckie rzuciły się właśnie na „Warszawę“. Polski statek admiralski znalazł się, jak w matni. Spostrzegł to „Châlons sur Marne“ i dzięki zawrotnej szybkości wręcz przeciął w połowie długości swym ostrym dziobem najbardziej zagrażający „Warszawie“, a zagradzający mu drogę, krążownik azjatycki. I zanim Azjaci zdołali użyć dział swoich, spadał już w dwóch odłamach w głębię, a „Châlons sur Marne“ znalazł się obok „Warszawy“, odpędzając swemi piorunami dwa pozostałe krążowniki azjatyckie.
Zwycięstwo flot europejskich zdawało się już niewątpliwe, gdy do bitwy wtrącił się ogromny azjatycki krążownik admiralski „Tajfun“, kierujący dotychczas zdala jej przebiegiem. Z niego to musiały padać owe tajemnicze pociski kruszące, bo z chwilą, gdy znalazł się na linji bojowej, dwa jeszcze krążowniki francuskie i jeden polski rozsypały się, skruszone niemal jednocześnie.
Admirał Warski zadrżał na ten widok. Jeszcze chwila, a nieprzyjaciel weźmie górę. Nagle jednak nad olbrzymim „Tajfunem“ zjawiły się wysoko sylwetki wysmukłe dwóch samolotów gończych i runęły wdół, jak kamienie.
— Strącone! — przemknęło przez myśl Warskiego.
Lecz nie, bo oto, dotknąwszy niemal grzbietu olbrzyma, jak jaskółki wody, przesunęły się nad nim i znów poszybowały wgórę.