Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A gdy pomimo to nie ustępował, gestykulując rozpaczliwie, powstała taka wrzawa, że kilku najwierniejszych adjutantów „trybuna ludu“ musiało odciągnąć go w głąb estrady, gdzie padł, drżąc z gniewu, na krzesło.
Natychmiast uspokoiła się widownia, a Znicz mówił dalej:
— Ostrzegałem was, obywatele, przed grożącem niebezpieczeństwem, bo widziałem je lepiej niż wy w beztrosce waszej... Ta nawała straszna, która ciągnie do nas ze Wschodu, to nie dzieło rządów Europy. Wieki pracowały na nią, a groźba jej wzrastała w miarę, jak zwiększał się wasz dobrobyt.
Tu mówca streścił przebieg historyczny zdarzeń z czasów ostatnich, a pomnąc, że przemawia w chwili tak krytycznej i że głos jego rozlega się z tej hali po całym kraju — mówił z zapałem tak potężnym, z taką siłą argumentacji, że zdołał opanować nawet te mózgi, które się tu zebrały, aby przeciwko niemu wystąpić.
Tylko Ludek nie dał się przekonać.
Siedząc na krześle, z rękoma skrzyżowanemi na piersiach, przechylony wtył, mierzył zpodełba wzrokiem nienawistnym przeciwnika w oczekiwaniu odpowiedniej chwili, aby zbić jego argumenty.
W miarę jednak rozwijania się obrazu, kreślonego spiżowemi słowami przez Znicza, czuł, że grunt usuwa mu się pod nogami, że nie podoła już frazesem najgórnolotniejszym tej prawdzie, któ-