Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaś wieczór nadszedł, otrzymałem rozkaz krążenia na znacznej wysokości, na nieuczęszczanych prawie szlakach, mniej więcej pomiędzy Smoleńskiem a Moskwą. Noc była już głęboka, gdy rozległ się sygnał radjotelegrafu, a wkrótce potem sczepił się z nami — bo helikoptery ich są tak urządzone, że mogą sczepiać się w powietrzu — inny statek. Dostrzegłem też wkrótce ruch pomiędzy obu statkami, ale — jak wspomniałem — zabroniono mi surowo wyglądać w takich razach z helikoptera, a zresztą zajęty byłem przy maszynach. Zdarzyło mi się jednak już przedtem być świadkiem takich manewrów i, pomimo wszelkich zakazów, dojrzałem wkońcu, że moi Azjaci przenoszą z jednego statku na drugi skrzynki i paczki, sądziłem więc, że i tym razem odbywa się taka wymiana. Lecz z opowiadań waszych wnoszę, że to was przenoszono, poczem helikoptery rozleciały się w różne strony, ja zaś otrzymałem rozkaz podążenia jak najszybciej zpowrotem do Ułan daba. Zrozumiecie zatem moje zdumienie, gdy obudzony szumem silników i śmig, ujrzałem przed sobą dwóch Europejczyków, z których jeden przykłada mi pistolet do czoła!
Uśmiechnął się na to wspomnienie i spojrzał na inżyniera, który siedział znów przy aparacie radjotelefonicznym, opowiadającym o wrażeniu, jakie w całej Europie wywołało porwanie córki znanego posła polskiego i jej narzeczonego, o interwencji rządu Europy sfederowanej i konster-