Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jego, utkwiony w nią z niewymownem umiłowaniem.
Gdy wszakże usłyszała krótki, stanowczy wyraz: Nie! — padający z ust ojcowskich, wszystko zakręciło się jej przed oczyma.
Chciała krzyknąć, ale głos zamarł jej w piersiach.
Widziała jeszcze, że stojący przy jej narzeczonym Mongoł pada na podłogę i że Montluc uderza głową drugiego.
Ogarnął ją strach. Ostatnim wysiłkiem woli zerwała się z ławki. Mącące się myśli jej nie zdawały już sobie sprawy z rzeczywistości. Zdawało się jej, że może przecież stanąć u boku tego ojca, którego widzi tak blisko. Rzuciła się więc, słaniając, ku obrazowi telekinematografu, ale opuściły ją już siły. Straciła przytomność i padła, uderzając o szafkę radjotelefonu.
Gwałtowny ten wstrząs aparatu przerwał połączenie z Warszawą.
I dlatego to Znicz, Parker i dr. Chwostek stracili z przed oczu dalszy ciąg dramatu, rozgrywającego się w chacie rosyjskiej u podnóża Ułan daba.