Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tychmiast, pomimo spóźnionej pory, do przedstawicieli państw azjatyckich z energicznem przedstawieniem i żądaniem niezwłocznej interwencji.

*

Już kończyła się krótka noc letnia i z obszernego okna gabinetu posła widać było nad uśpionem miastem-olbrzymem niebiosa, nasiąkające białością świtu.
W gabinecie czuwali obok Znicza Parker i dr. Chwostek, oczekując na wiadomości ze Wschodu. Wszystkie jednak otrzymane dotychczas od rosyjskich władz policyjnych depesze brzmiały niepomyślnie. Nigdzie nie natrafiono na ślad samolotów azjatyckich, pomimo wyprawienia na zwiady policyjnych flotyl powietrznych.
Znicz zachmurzony nasłuchiwał pilnie nowego dzwonka, pogrążywszy się w fotelu naprzeciwko aparatu radjotelefonicznego. Parker badał pilnie rozłożoną na biurku mapę Wschodu, bębniąc przytem niecierpliwie palcami po papierach. Jeden tylko dr. Chwostek, który, zajrzawszy do pani Iry, wrócił właśnie do gabinetu, nie zdradzał niepokoju.
Nagle odezwał się znów trzeszczący dźwięk dzwonka radjotelefonu, a w górnej części szafki, w której był umieszczony, stanowiącej ciemne wgłębienie pudełkowe, błysnęło światło, ukazując