Strona:Stefan Żeromski - Wybór Nowel.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miał uczesane, twarz umytą. W złożonych pobożnie rękach o kolorze ziemi trzymał krzyżyk, wystrugany z patyka. Słupami unosiły się nad nim komary i muchy, siadały na twarzy, wsysały się w kąciki ust. Poszedł Obala z gałęzią, aby je zegnać. Gdy wracał do nas, miał oczy bez blasku, podobne do płynu nalanego pod powieki.
— Na cóż umarł? — zapytał pan Alfred, zabierając się do wyjścia.
— A kto go ta wie? Ścisnęło i pokój.
— Jednym psubratem mniej! — roześmiał się do nas gajowy.
Podniósł na niego oczy Obala dziwny blask żółty zamigotał w nich na minutę.
— Masz więcej dzieci?
— Nie, jaśnie panie; jedynak beł u mnie… jedynak.
Piorun żalu musiał go w serce uderzyć, gdy mówił ten wyraz. Tak go dziwnie wymówił. Podparł potem głowę na pięści, rozstawił nogi i patrzał do obłędu smutnym wzrokiem, co nic nie wyraża, podobnym do szeroko otwartej rany. Patrzał, patrzał i nagle wsunął rękę w kudłate swe włosy i z całej mocy je szarpnął.
Za chwilę był już spokojny, taki sam zimny; z wyrazem tępej zapobiegliwości w oczach zaczął wynosić z zapola «kobylicę», siekierę, «olśnik», piłkę, sznur ciesielski, «lubrykę»; rozmąconą w skorupce, i zabierał się do roboty trumny.
— Pomoglibyście a-to Ignacy… — wymówił prosząco, zwracając się do gajowego.
— Ii… pszeł, głupi! Akurat tu z tobą będę… Przyznaj się lepiej jaśnie panu, jakeście to żyto łuskali. To to psiarstwo, jaśnie panie, na przednowku, na ten przykład teraz, to se idzie w pole i wyłuskuje, wyłuskuje nad ranem ten ”mlioz” z kłosków. Dopiero jak