Strona:Stefan Żeromski - Wybór Nowel.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przężoną doń szkapiną. Wóz był mały, z niezmiernie wyschniętymi szprychami w kołach. «Przewodek» z «pośladkiem połączony był tylko ”rozworą”, a na osiach leżały ”ryczmany” z wysokimi kłonicami. Po prawej stronie dyszla stała kobylina, przywiązana do orczyków odwiecznymi postronkami. Były one prawdopodobnie w równym z nią wieku. Chomąto bez «podkładu» wytarło jej szyję z szerści, «obladry» drewniane wyżarły boki, stare wędzidło wygryzło wargi. Chomąto zsunęło się jej z kłębu na uszy, gdyż spuściła łeb i przymrużając oczy z wyrazem nieopisanego znużenia, szczypała trawę. Muchy i bąki siadały na jej szyi, gryzły grzbiet ostry jak piła, ssały pod brzuchem, właziły w oczy. Nie raczyła ich zegnać i, jeżeli machnęła ogonem, to tak sobie odruchowo, czego zwyczaj.
Marna skóra wisiała na niej, jak sakpalto na szkielecie; zerwane nogi ledwo podtrzymywały ciężar kości. Nie zwróciła na nas najmniejszej nawet przelotnej uwagi, pomimo że Lalewicz ”penetrował” już koło naszelnika, oglądał postronek, okręcony o kłonicę i pełniący obowiązki lejców. Kazali jej tu stać — to stoi; zdejmą skórę — niech zdejmują…
— Bogaty, psia kość, moderunek! — mruknął gajowy. — Żeby choć krzta rzemienia… Powrózek na powrózku, — dodał z żalem.
Usiedliśmy pod sosną w oczekiwaniu. Lalewicz z za krzaka główkę wysunął, mruga oczkami i uśmiecha się: — dostrzegł go już, Wicka Obalę.
Idzie Obala cichaczem, chyłkiem, między krzakami, niosąc na ramieniu cztery deski. Ogląda się, nasłuchuje, czasem przysiądzie. Miga się między zaroślami jego czerwona magiera.
— Czterocalówki! — szeptał nam za uchem gajowy tajemniczo, jak na spowiedzi.
Dopada nas Obala, ma już złożyć na wozie deski