Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya pierwsza.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
92
SIŁACZKA

chorej i zaczął nagle mówić głosem, który przecinało i dusiło przerażenie:
— Panno Stanisławo, panno Stanisławo, panno Stanisławo...
Chora leniwie i z wysiłkiem dźwignęła powieki, lecz zamknęła je natychmiast. Przeciągała się, przesuwała głowę od jednego końca poduszki do drugiego i jakoś cicho, boleśnie, głucho jęczała. Co chwila otwierała usta z wysiłkiem, jak karp, połykając powietrze.
Doktór powiódł oczami po nagich, wapnem wybielonych ścianach izby, dostrzegł okno źle opatrzone, przemokłe i zeschnięte trzewiki chorej, — stosy książek leżące wszędzie: na ziemi, na stoliku, na szafce...
— Ach ty, szalona, ty, głupia! — szeptał, załamując ręce.
Gorączkowo, z trwogą i żalem zaczął ją badać, mierzył drżącemi rękami temperaturę.
— Tyfus... — wyszeptał, blednąc.
Z wściekłością ściskał sobie gardło, w którem dławiły go niby zwitki pakuł, łzy niezdolne wypłynąć. Wiedział, że jej nic nie pomoże, nic nie może pomódz — roześmiał się nagle, wspomniawszy, że po taką chininę lub po antypirynę trzeba posyłać do Obrzydłówka... trzy mile. Panna Stanisława otwierała od czasu do czasu oczy szklane, bezmyślne, podobne do zastygłego pod powiekami płynu i patrzyła, nic nie widząc przez długie, koliste rzęsy. Wołał na nią najczulszemi nazwami, unosił jej głowę, słabo trzymającą się na szyi — nadarmo.
Usiadł bezwładnie na stołku i wpatrywał się w płomień lampy. Oto nieszczęście, jak wróg śmier-