Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya pierwsza.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przepraszam! Uprzejmie przepraszam... Czy nasza cała familia, śpiąc w swem własnem mieszkaniu, nie przeszkadza państwu w całonocnych tańcach, półtora godzinnem dzwonieniu, e cetera... e cetera...
Łaskawicz podniósł głowę, utkwił oczy w lokatora i zaczął wołać chrapliwym głosem:
— Pańska familia... e cetera...
Dzierzyniecki chwycił go za rękę, mówiąc:
— Słuchajno, — może zrobisz jeszcze jednę awanturę. Pozwól sobie! Będzie to przynajmniej okrągła całość.
Łaskawicz spojrzał na niego, kiwnął głową i wszedł do sieni, a potem do mieszkania, ciężko waląc o ziemię kaloszami.
Marysia napróżno usiłowała wydobyć guzik z metalowej obrączki widelcem, pani Mundartowa — szpilką podwójną, nożem kuchennym i t. d. Wreszcie Dzierzyniecki rzucił się do mieszkania i przyniósł scyzoryk z długiem i cienkiem ostrzem, końcem tego ostrza zręcznie podważył krążek i wydobył go na zewnątrz. Dzwonienie raptem ustało i wszyscy rozeszli się z wielkim pośpiechem. Dzierzyniecki wrócił do mieszkania, cisnął nóż na stół, zrzucił szlafrok i padł na łóżko. Łaskawicz stał w swej czapce i futrze przy stoliku, trzymając się jego krawędzi obiema rękami. Zasypiając już, i Dzierzyniecki słyszał, że tamten coś mówi. Z przymusem nastawił ucha.
— Słuchaj, Dzierza — mówił Łaskawicz — zgasiłeś świecę i licho teraz wie, gdzie jesteś. Ty mię palnij scyzorykiem, tu w szyję. Przetniesz tętnicę i raz