Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
79

na korzeniach. Konie chrapały i szły mięko, płochliwie. Żołnierz, jadący za Piotrem, ośmielił się wyrazić obawę, czy nie pobłądzą. Oficer uspokoił go w sposób właściwie szorstki. Dla dodania odwagi jemu i sobie, wydobył wielostrzałowy rewolwer, nabił go i opatrzył. Noc zaskoczyła ich jeszcze w boru. Była to noc cicha, łagodna, jakgdyby miękie echo pogodnego dnia. Księżyca nie było, lecz jaśnienie gwiazd wskazywało oczom do ciemności przywykłym kształty przedmiotów. Baczyli obadwaj, żeby się trzymać drogi i nie zmylić jej w miękich pastwiskach. Pomagały im jakoweś przyleśne resztki zmurszałych opłotków, stare rowy, zarosłe trawą i krzakami. Jechali tak długo w nocy i ciszy. Piotr stracił pewność oryentacyi, lecz nie żałował, że tę wybrał drogę. Rozmyślał o tem wszystkiem, co z taką prostotą mówił stryj Michał, — zagłębiał się w te pozycye i polemizował z niemi w duchu, — układał nieodparte odpowiedzi, — budował doskonałe sylogizmy dla obalenia sofizmatów tetryka stryjaszka.
Gdzieś na tej drodze, w nikłem jaśnieniu górnego nieba spostrzegł samotne brzozowe drzewo. Poznał je odrazu. Powtóre i potrzecie sprawdzał miejscowość i przekonał się, że nie błądzi. Brzoza stała w nocy bez ruchu, koroną ogołoconą z liści zwieszona zwysoka ku ziemi. Konie mijały ją zwolna, chrzęszcząc żelastwem i rzemieniem siodeł, puślisk i uzd. Piotr zdjął czapkę i ostre oczy trzymał utkwione w drzewo. Gdy je już mijał, jadąc noga za nogą, wykręcił się w siodle i, ogarnięty przez