Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
78

Lecz znowu tylko miły świergot ptaszka leśnego przerywał głęboką ciszę.
— Czy wiesz, — rzekł stryj Michał, — lepiej nie rozmawiajmy o tych tematach politycznych, bo moglibyśmy się poróżnić.
Uśmiechnął się bardzo przyjaźnie, życzliwie, mówiąc:
— Nie może być między nami zgody, ani nawet porozumienia. Ty będziesz myślał po swojemu, a ja i my tutaj — po swojemu. Zgoda?
— No — cóż mam robić? Zgoda.
Zamilkli. Łagodne lśnienie słońca przesycało widnokrąg daleki. Obadwaj zatonęli w ciszy i własnych myślach. Tak nasłuchując, nie tyle może głosów zewnętrznych, ile wewnętrznych, przetrwali znaczny przeciąg czasu. Niebo na zachodzie poczerwieniało. Piotr ocknął się i oświadczył, że musi jechać. Wracał do miasta. Stryj Michał chciał go na noc zatrzymać, lecz to się nie udało. Wrócili do domu, nie doczekawszy się powrotu ogarów. Zaraz po wstąpieniu na ganek Piotr kazał ordynansowi podać konie, które się podpasły zdrowo i setnie wypoczęły. Uściskał stryja i wskoczył na siodło. Ruszył z miejsca ostrym kłusem. Gościniec prowadził w tęsamą stronę, którą był przemierzył, jadąc z dziadem Rozłuckim po raz pierwszy. Za dnia, sadząc wyciągniętym skokiem, dopadł samowtór lasów rządowych. Drogę pamiętał bardzo dokładnie. Wziął się przez las i góry na lewo od nachylonego wiorstowego słupca i przebył je, ale już o zmroku. Jechał noga za nogą, potykając się