Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
70

starożytną kapiszonówką na ramieniu poprowadził w pole. Dwa ogary biegły przodem, radośnie skomląc. Obadwaj myśliwi wyszli przez groblę za staw, na wzgórze okryte jałowcem, stamtąd po moście z okrąglaków przeprawili się za rzekę na sąsiednie wyniosłe płaszczyzny, porosłe również jałowcem, brzozami i sośniną. Wygon zadarniowany zżółkłą trawą wiódł ich między kępami zarośli w głąb gajów. Psy trafiły na trop zajęczy i, melodyjnie poszczekując, pognały w sąsiedni las głęboki, senny, wielobarwny od jesiennego słońca. Dzień był suchy i łagodnie ciepły. Przygrzewało, ale pomimo to chłodek przenikał czyste powietrze. Nieruchome krzewy jałowcu pachniały, czerwony liść sypał się z brzóz, a ostatni lekko kołysał się od niepostrzeżonego powiewu. Niezbyt udawało się to zaimprowizowane polowanie. Myśliwi znaleźli wykrot starej jodły, uschły przed wieloma laty, i usiedli na nim dla wypalenia papierosów. Stryjaszek Michał kręcił swego w palcach z grubego dosyć tytoniu, zawijał go w bibułkę, wydartą z ordynarnej książeczki. Odziany w krótką kurtę z szarego sukna, grubą i podszarzaną, w sukienną czapkę i grube buty, pasował do tego otoczenia, do spłowiałych ściernisk i do drzew o zwiędłym liściu. Twarz jego była piękna, pogodna i jasna, o rysach regularnych, iście polskich, koścista i ściągła. Siwe, przejrzyste oczy, wypełzłe już, były wesołe i spokojne, a cera twarzy czerstwa i zdrowa, jak ów słoneczny dzień jesieni. Piotr sprawdzał w sobie niejako sympatyę dla stryja i znajdował spotęgowany