Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
67

grodzie nie było interesującego. Wiedziało się, że nazajutrz będzie najzupełniej tosamo, co było dziś, co wczoraj, co w zeszłym tygodniu. Nadewszystko nużyła nieznajomość i obcość tamecznego życia, oraz nieznajomość miejscowego języka. Piotr szybko przyswajał sobie mowę polską, choć jej się wcale nie uczył. Studyowanie specyalne tego języka uważałby za czynność poprostu nieprzyzwoitą, banalną, nieuchodzącą w dobrem i dobranem towarzystwie zwierzchników i kolegów. Lecz język ów wciskał się do świadomości i przylegał do pamięci wszystkiemi szczelinami, porami, czepiał się myśli i osaczał ze wszystkich stron. Chcąc czy nie chcąc, z nudy życia wchłaniało go się, jak zapach roślin, przyswajało sobie, nie wiedząc o tem. Narzucała się ta mowa zewsząd — z szyldów, z rozmów przechodniów na ulicy, z okrzyków nocnych, biła z pracy, jak opar potu; pełna groźnego, niepojętego uroku, dumy i wzniosłości wypływała odgłosem nieznanej pieśni z tajemniczych naw gotyckiego kościoła, tryskała, jak woda zdrojowa, z gwaru i ulicznej zabawy łobuzów szkolnych, — jak dziwnie wesoły symbol zjawisk nieznanych ukazywała się i przywierała do słuchu nazawsze — z ust sprzedajnej dziewczyny. Zwolna, niepostrzeżenie Rozłucki wdrażał się w język polski i spoufalił z nim w sposób szczególny. Poczęły go wkrótce gniewać wyrazy, których nie rozumiał, niepokoić słowa stare, jak plemię polskie, tajemnicze, jak przeszłość, i bolesne, jak los. Złościły go rozmowy, których w cukierni nie rozumiał. Nadewszystko nękały krótkie,