Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
201

— Słucham, panie generale.
— A czy... tego... nie wolałbyś, Piotr Iwanycz, leżeć u mnie w domu? — pytał generał surowo i niby między innemi lokucyami, choć Piotr domyślił się, że po to został przez Tatjanę przysłany.
— Dziękuję...
— Czegóż masz dziękować... Wiesz chyba, bracie, że... tego...
— Nie wątpię. Wiem dobrze, jak pan generał łaskaw jest na mnie, lecz muszę leżeć tutaj. Gdybym skorzystał z łaskawego zaproszenia, oficerowie całego pułku piechoty mieliby prawo rzucać mi w oczy słusznem urąganiem, że jestem faworyzowany.
— Co mi tam oficerowie pułku piechoty!
— Gdyby przyszło do sądu, podanoby w wątpliwość wyrok. Mogliby ludzie słusznie twierdzić, że wyrok jest złagodzony na moją stronę dzięki poparciu pana generała.
— Cóż to ma jedno do drugiego?
— Proszę mię zostawić tutaj, — prosił Piotr ze szczerością.
— Wiesz dobrze... — rzucał się generał, — jaką przykrość, jaką straszną przykrość wyrządziłeś Tatjanie. Dziecko szlocha po całych dniach, po całych nocach... Mówiła mi mademoiselle Mathilde, że nie je i nie pije, że się tylko słania po sofach i płacze. Wymioty jakieś żółciowe... — ciągnął zupełnie bezradnie.
— Tak, zawiniłem, — rzekł Piotr twardo.
— Nie może nawet odwiedzać cię tutaj, bo do