Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
136

Zamilkła i, zdało się, w objęciu jego usnęła. Ale po westchnieniu znać było, że nieszczęście w niej czuwa i działa.
— A może to jest jaki umarły ten, co do ciebie przychodzi... — rzekł Piotr z bezmyślną ironią.
Nie odrzekła nic. Westchnęła.
— Przynajmniej to mi wytłomacz...
Rzuciła z nakazem:
— Nie mów!
Po długiej, długiej chwili znowu podniosła głowę i zaczęła prosić się z głębi serca szeptem miłosnym, zwierzeniem najszczerszem, ujętem w bezmyślne słowa:
— Daj dzieciątko... Daj córeczkę czarnobrewkę, czarnowłosą... Daj dzieciątko... Będę ją po nocach trzymała przy piersi, będę ją tuliła na sercu. Serce ucichnie... Ja już słyszę jej płacz... Daj dzieciątko.
Naogół biorąc, Tatjana była uparta i skryta. Jeśli nie mogła pojąć chaosu duszy Piotra i wyrywających się zeń słów i zdań, nosiła w sobie podejrzenia albo ból i, nie mogąc im dać rady, wymierzała na winowajcy jakby zemstę. Zaprzeczała dawno ofiarowanej łasce, cofała przyrzeczenia, które już oddawna były skarbem obojga. Dopiero w chwilach najwyższej ekstazy, łaska wracała i wynurzało się wyjaśnienie, komentarz do tajnego źródła niełaski. Odsłaniała się znowu prawda, a odblask wewnętrznego jestestwa duszy pokazywał się w promieniach radości. Podówczas stawała się znowu dobrą i nagradzała zadany ból w sposób królewski, ze wzniosłą szczodrobliwością. Szczęście stawało się