Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
123

drogę. Zbliżyły się i zdeptały ból jednego człowieka. Przeszły po nim.
Tatjana zwolna poczęła przysłuchiwać się tej muzyce. Głowa jej pochyliła się nieco na bok, jak u nasłuchującego zwierzątka, oczy zagasły. Uśmiech nieznajomy osiadł na wargach. Jednolita bladość powlekła czoło i lica. Nozdrza zesztywniały w trudnym oddechu. Niepostrzeżenie wyciągnęła w stronę Piotra rękę. Gdy ujął jej dłoń, ścisnęła go z całej siły i przywarła palcami do jego palców na cały czas trwania wzniosłego dramatu drugiej części bohaterskiej symfonii. Gdy ta muzyka — „do dyabła“! — ucichła, Tatjana, nie podnosząc wzroku i nie tracąc tegosamego uśmiechu, rzekła cicho do Piotra:
— Mam ci coś powiedzieć...
— Słucham.
— A kiedy przestałbyś mię kochać...
— Czy tak?
— Napewno.
— To powiedz! Zrobimy próbę.
— Niebezpieczna to byłaby próba.
— Cóż to takiego?
— Nie śmiej się!
— Nie można się śmiać po tej muzyce.
— Przeklęta jakaś muzyka! Jakby kto ściskał za gardło.
— Taniu, czy tak? A ja marzę, żeby się jeszcze raz ozwały te chóry skrzypiec i ten po nich marsz! To jakby wszystkie wojska ziemi niosły na ramionach zwłoki bohatera...