Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ksiądz wikary nie okazywał już ochoty do pocieszania.
— Wszystko jedno — warknął — ja bym im pokazał, wypleniłbym dzikość doszczętnie, z władzą świecką albo bez niej. Albo ma się powołanie, albo —
— Odgrażać się można — chłodził ksiądz Pasjonowicz. — Tymczasem nawet szkoły nie można przeprowadzić. Ręce opadają.
Księża milczeli, tylko stary kanonik dodał z uśmiechem:
— Powoli, powoli. Trudno, prawda, ale tylko przez pierwsze dwadzieścia lat. Potem trzeba poczekać jeszcze dwadzieścia lat, a potem — śmiał się zaraźliwie, inni śmiali się także. Ożywiony kanonik interpretował sam siebie. — Czasem pięćdziesiąt lat nie wystarczy. Mnie co innego martwi. Czy słyszeliście kiedy tutejszą historyjkę o watahu doskonałym? Opowiadał mi ją nie kto inny, jak nasz Tanasij. Serce wataha-pasterza nigdy nie jest całkiem zdrowe. Kiedy zbyt otwarte, czyhają nań pokusy niebezpieczne, a gdy zamknięte — zupełnie źle. Czasami lata otwierają serce, najczęściej zamykają na rygiel. Stąd po tylu latach każdy z nas miałby chętkę sądzić, że zrobił co mógł jak najlepiej. I potem już grzebiemy spokojnie nasze owieczki jak dzisiaj Tanasija. Za lat dwadzieścia znów zejdziemy się na chrzcinach wnuczki Fokowej, na tej samej łące. Parafii będzie więcej, już nie w pięć tylko w dziesięć gardeł będziemy narzekać na parafian i grzebać kogoś innego. Ja już nie, przepraszam, będę na urlopie — śmiał się znów ksiądz Buraczyński.
— Ależ kanoniku — przeciwstawił się ksiądz Pasjonowicz z żalem — nie grzebać, ino że człowiek jest człowiekiem tylko. Najchętniej uciekłbym stąd między ludzi, gdzieś na doły, gdyby nie żona. Tutaj same zmartwienia.
— Uważajmy przecie — ciągnął spokojnie stary kanonik — aby z nami nie było tak jak ze sprzedawcami medalioników. Nie od dzisiaj wędrują ku nam z daleka Słowacy, powolutku od wsi do wsi, z wielkimi koszami na głowach. Ludzie nasi przyjmują Słowaka, zawsze czymś pokrzepią, nieraz nocują. Słowak wykłada w chacie z kosza swoje skarby, obrazki, medaliony, blaszki, szkaplerze, same nowiutkie świecidełka. Gazdowie dziwują się, czasem kupują od razu, baby przeważnie targują się, czasem kłócą się ząb za ząb z Słowakiem. Nieraz Słowak obrazi się za to i zabiera się. Wtedy dzieci nudzą rodziców, lamentują, a ludzie zaraz kupują, przepłacają. Potem wieszają te fatałaszki na ścianach, poświęcone albo nie po-