Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/518

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zaledwie zakończyła się pieśń, ksiądz wikary zadecydował nagle:
— Nie pojadę na noc do Kosowa. Jadę natychmiast do Uścieryk, prosto na posterunek żandarmerii. Byłem świadkiem napadu na dom, na spokój domowy. Zaświadczę.
Wołał na woźnicę, by zaprzęgał, kazał mu pospieszyć się.
— Ależ, księże dobrodzieju — prosiła Otylia — proszę pozostać, poczekać, naradzić się z mężem.
— Nie — odparł stanowczo wikary — takie rzeczy robi się na świeżo, na gorąco. To więcej pomoże niż awantura tych wyrostków i dziewczyn — z jednej dzikości w drugą. Niech wkroczy prawo!
— Ależ kawa — błagała Otylia, a wtórowali jej panna Józia, panna Basia i pan Rozwadowski.
— Nie! nawet kawa mnie nie powstrzyma. Jazda!
Bryczka zajechała, młody ksiądz wsiadł w skoku i odjechał niezwłocznie. Kobiety wróciły do kuchni wraz z panem Rozwadowskim, a Warwaruca niezwłocznie wzięła na ręce osieroconą kwokę karmiąc ją i pieszcząc:
— Biedna mamo-sieroto, dzieci niewinne zbój wyniszczył. Ale nie bój się, będzie mu za to — szubienica.
Pan kucharz zbudził się wreszcie i przyszedł do kuchni. Słuchał nowin niechętnie, zrzędził:
— Wielkie mi rzeczy! Nawet spocząć na chwilę nie można, ciągle coś nowego. Tyle kobiet, dwie panienki — a nawet kawy nie ma komu przygotować. Wstyd!
Warwaruca tryumfowała:
— Kawy się zachciało? Jak dobrze, że żadnej kawy nie zrobiłyśmy, a tylko przygotowałyśmy jedzenie dla tych dzieciaków. Dadzą one zbójowi, dadzą.

    Oj już to twoje, Fudoryku,
    Ostatnie biegi,
    Bo upadł twój honor
    Jak kwiatek pod śniegiem.

    Nie będziesz bić ani łamać
    Już tych ludzkich kości,
    Ale będziesz się kołysać
    Dwa łokcie od ziemi.

    Nie będziesz już spoglądać
    Z góry, z Bereżnicy,
    Ale będziesz świat oglądać
    Z wierzchołka, z szubienicy.