Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/487

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uszu nastawili, to byłoby całkiem inaczej — — Gdyby zrozumieli, że przyszedł taki, co — —
Wasyl nadymał się nieznośnie i ksiądz mimo wyczerpania krzyknął rozpaczliwie głośno:
— Stój, Wasylu, daj sobie przypomnieć!
Wasyl otworzył usta, ksiądz zaraz uspokoił się, a odzyskując równowagę, zdołał jeszcze pouczyć na pożegnanie:
— Znasz pewnie bajkę o tym biedaku, co Bogu i ludziom obiecywał dufnie, że całkiem przemieni świat na dobre. No i modlił się, gdzie tam modlił się, wykrzykiwał, jęczał do Boga aby go podniósł z prochu jakoś wyżej. I obiecywał, obiecywał. I Pan Bóg spróbował, zrobił go naprzód wójtem, potem księdzem, potem doktorem, niech nie marnuje się, skoro taki hoży. Ale tamtemu wszystko za nisko, coraz wyżej zagląda i w końcu zachciało mu się być na miejsce Boga, bo bez tego nie można przemienić świata. I Pan Bóg cierpliwy, na próbę zrobił go Bogiem. A ten skoro tylko zobaczył z góry, że okrada biedaka jakiś bogacz, od razu złodzieja po głowie, aż nogi wyciągnął. I na to Bóg: „Zabieraj się, durniu na twoje biedackie miejsce! Nic nie potrafisz tylko przechwalać się. Tyś jednaki czy na dole czy na górze, obiecujesz za dużo, a zanadtoś niecierpliwy aby być Bogiem.“ Rozumiesz teraz, Wasylu?
Więcej do rozmowy nie było okazji, bo Pstrąg wyrwał się gwałtownie i pogalopował do domu. Lecz Wasyl nie chcąc puścić księdza samego, dopędził Pstrąga i chlastając go po pysku bez respektu, chwycił mocno za uzdę i gnał obok konia. Tak dogalopowali pod cerkiew. Przy zjeździe z cerkwi czekał już gruby święty kot. Z podniesionym ogonem przybiegł do Pstrąga, ocierał się o nogi końskie i rozmiaukał się bez pamięci. Wasyl oprzytomniał nieco po biegu, lecz znów zaczął narzekać na krzyworówniańskich parafian. Ksiądz uspokajał to kota, to Wasyla. Lecz znów Pstrąg skoczył i w galopie wdrapał się pod bramę cerkiewną. Za bramą czekała księdzowa Leontyna uśmiechnięta przykładnie, obok niej wszyscy domownicy. Ksiądz rozkaszlał się gwałtownie, zdawało się, że zadusi go kaszel. Domownicy porozumiewali się oczyma, z wyrzutem skupili spojrzenia na Wasylu. Zmęczony ksiądz zsiadając z konia, zwalił się całym ciężarem. Domownicy pochwycili go pośpiesznie, ujęli pod ramiona i wprowadzili przez drzwi. Ksiądz był w domu.