Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/470

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
5

Było to o wiele dalej a także bardziej stromo i kręto niż ksiądz sobie wyobrażał. Wyżyny Kostryczy to ukazywały się, jakby zbliżały się granice wsi z przeciwległej strony, to znów oddalały się przekornie, jak gdyby się chowały za lasami. Ksiądz wspomniał, jak przed wielu laty zabrnął tam mniej więcej w jakiś ślepy płaj butynowy, zajechał pod wieczór na dno jaru i już nie mógł się wydobyć z plątaniny suchych gałęzi. Wówczas zsiadł z konia, przedzierał się sam, a stary koń to schylając się popod gałęzie, to wspinając się na odrąbane pnie i skacząc z odziomka na odziomek przedzierał się za nim. Musieli jednak w końcu przenocować w lesie.
Lecz obecnie ścieżka była już poprawiona i choć kręta i stroma, twarda i wyraźna jak gościniec. Wyżej otwierały się widoki coraz dalsze, coraz śmielsze. Zaledwie dojechał pod wierch, gdy gorący wiatr pociągnął od węgierskiej strony, a niebo poczerniało. Ponure były, suche i nagie jakby zgłaziałe bukowiny wciąż gięte wiatrem, a gęste warstwy listowia po jarach szumiały złowróżbnie, wcale nie wiosennie. Ksiądz rad powitał ukryte w zakącie Andrijkowe osiedle. Już dawno nie widział gniazda tak dobrze ukrytego wśród stoków i w takiej zgodzie z terenem.
Gdy wszedł do chaty zastał Andrijka na szerokim piecu na grubych liżnykach. Choć piec był tak gorący, że piekł przy samym dotknięciu, Andrijko wstrząsał się co jakiś czas od propastnyci. Lecz sam ksiądz izb ciepłych nie lubił, spocił się od razu, oddychał z trudem, dlatego też spał niespokojnie, szczęściem na łóżku, nie na piecu.
W dodatku nocą wiatr wdzierał się gwałtownie do zacisza, i ksiądz budził się często. O świcie zobaczył przez okno, że naokoło chaty biało. Wiatr ucichł, mróz pocisnął zawzięcie, ścieżki zasypane były obficie, bukowiny powleczone białymi zawojami. Śnieg zagrzebał starą wiosnę, a rozjaśnił świat. Złapany w potrzask nowej zimy ksiądz poddał się smętnie, lecz z miejsca Lubko przedzierając się przez śniegi zjechał na dół, by posłać wieść na plebanię do Krzyworówni, że ksiądz zdrów, tylko trudno mu wyrwać się ze śniegów.
Domownicy przezornie zostawili księdza we dwójkę z Andrijkiem. Popijając mleko, grzejące się nieustannie na skraju pieca, gwarzyli od rana. Głównie o tym o czym przestano mówić, jak gdyby się zmówiono: o zagładzie bystreckich rę-